Widziałam Piętaszka po raz pierwszy w szpitalu CZMP, 13 września, w piątek. Wyglądał jak jedno, małe – wielkie, nieszczęście. Nóżki w gipsie, na wyciągu, maseczka z tlenem na buzi i dziwna cisza w jego izolatce. Dziecko, które wie, że nie może niczego dostać, jest cichutkie.
Urodził się w pewien piątek w siódmym miesiącu ciąży. Kiedy trafił do hospicjum, nikt nie wierzył, że ma już pół roku. Z łóżeczka spoglądał na wszystkich maleńki przerażony człowiek.
To dziecko jest rozpuszczone jak dziadowski bicz! – słyszę zdesperowany głos pielęgniarki – nie można go odłożyć nawet na chwilę, bo natychmiast ryczy.
Rozumiem ją, ma tyle innych dzieci pod opieką. A Piętaszek ma moc, którą ujawnia w decybelach. Przyjmuję do wiadomości, że gdy nie ma rodziców "wyjca", to mają być wolontariusze. Rozkaz to rozkaz. Dzwonię do Gabrysi, koordynatorki wolontariatu. Jakoś damy radę – odpowiada jak zawsze. Tłumaczę jej, że chłopczyk "wyje", bo chce nadrobić stracony w szpitalu czas.
To dobry znak. Dzieci płaczą, kiedy je boli, mają "coś" w pampersie, są głodne. Jednak kiedy czegoś chcą, wtedy ryczą, wyją, drą się wniebogłosy. Przycichają na odgłos kroków, pewne, że dopięły swego. A potem są u celu: w ramionach, kołysane, tulone, kochane. Znika beksa, pojawia się bobas. I przekonanie, że dostaną to, czego potrzebują. Nie można "rozpieścić" niemowlęcia. Tak uważam jako multimatka.
Jednak nie da się, nawet w domu, nosić dzidziusia non stop. Mama, pielęgniarka czy wolontariusze, czasem jedzą, myją się, siusiają. Ten problem został rozwiązany dzięki... prezentom: karuzelom, grzechotkom, gryzakom, pluszakom, bujaczkom. Wszystkie grające i tańczące. Pominę temat „rozpuszczania” i „dziadowskich biczów”. Piętaszek po prostu potrzebował zaniechania jakichkolwiek akcji wychowawczych na rzecz skoncentrowanej miłości, uwagi i dotyku.
Kiedy poczuł, że nowy świat nie zniknie, przestał sprawdzać, zaufał i nauczył się bawić. Najbardziej lubi małpy, rozmawia z nimi po swojemu, trąca je łapkami, uśmiecha się. Jego spokój trwa około pięciu minut. Ale to jest poważny postęp. Zawsze myślałam, że każdy tekst o hospicjum będzie smutny. Jednak Piętaszek – właśnie w hospicjum – postanowił, że spróbuje przeżyć. Czy mu się uda? Nie wiem, ale czuję, że tak. Jego rodzice – wspólnie z Fundacją Gajusz – starają się w UMŁ o mieszkanie. Gdyby mieli dom, mogliby zaopiekować się poważnie chorym synkiem.
Tisa Żawrocka-Kwiatkowska
POST SCRIPTUM
Piętaszek wrócił do domu, do rodziców. Nabiera sił, czuje się bezpiecznie.
Aby historie innych dzieci mogły doczekać się szczęśliwego zakończenia, potrzebujemy Twojej pomocy.
Sprawdź, jak możesz pomóc.